Tablica Ogłoszeń

Zapisy do szkoły otwarte!
---
Uczniowie zostali przydzieleni do pokojów w akademikach drogą losowania. Proszę zaznajomić się z listą znajdującą się po prawej stronie w zakładce "Akademik".

niedziela, 23 września 2012

Arsen Collins



Imię: Arsen Carbon
Nazwisko:Collins
Wiek:18
Narodowość: Jest Brytyjczykiem mieszkającym od urodzenia w Japonii.
Klasa i dodatkowe zajęcia: II A (humanistyczna); Uczęszcza na zajęcia teatralne i z gry na skrzypcach.
Charakter: Arsen jest miłym i uczynnym chłopakiem, pilnie się uczy i stara się pomóc innym jak najlepiej umie. Ma sporo znajomych i cieszy się dobrą sławą. Koleżeński i wiecznie uśmiechnięty, łatwo mu nawiązywać kontakty z innymi. Ideał taki... Z pozoru. Bo właściwie, to typowy synalek wysoko postawionego ojczulka, w tym wypadku dyrektora szkoły. Ma spore parcie na władze i lubi rządzić innymi. Ciężko mu o coś poprosić. Raczej rozkazuje. Typ przywódcy. Twierdzi, że sam potrafi zrobić wszystko lepiej i nie ma sensu powierzać ważnych zadań innym. Przywykł do życia w luksusie, dlatego mimo, iż spędza w szkole już drugi rok, to dalej nie może przywyknąć do tego, że mieszka z innymi uczniami w jednym pokoju. Jak zwykły szary człowiek. On nie powinien być tak traktowany.
Nie traktuje nauczycieli czy pracowników szkoły z należytym szacunkiem. Prędzej jak kolegów w pracy. Wykłóca się z każdym o pierdoły i nieraz zdarzy mu się użyć wulgaryzmów. 
Historia:Urodził się w dość wysoko postawionej rodzinie. Jego matka jest lekarzem, dokładniej chirurgiem, zaś ojciec pracuje jako dyrektor jednej z najlepszych szkół w Japonii, jeżeli nie na całym świecie. Od początku był wychowywany w niezwykle dobrych warunkach, można powiedzieć, że miał nawet więcej niż powinien. Tak samo jak ojciec, od najmłodszych lat miał zapęd do nauki. Nauczył się czytać bardzo szybko, by potem siedzieć całymi dniami w książkach lub oglądać przeróżne filmy dokumentalne. Jego uwagę przykuwały również debaty polityków czy oglądanie rozpraw z Sądu. Często przywdziewał koszule, marynarki ojca i udawał przed lustrem ważnego ministra, czy nawet prezydenta. Życie w Japonii średnio mu się podobało i jego największym życzeniem było wyjechać do Wielkiej Brytanii. Niestety, jego rodzicom wcale się do Europy nie spieszyło.
Był świetnym uczniem w szkołach, zajmował stanowiska przewodniczącego w klasie, dużo udzielał się na forum szkół. Świetlana przyszłość przed nim. Dodatkowo uczył się gry na skrzypcach i pianinie, grał w szkolnych drużynach baseballowych, brał udział w kursach gotowania i zajęciach na kółku teatralnym. Jak to w Japonii bywa, wyścig szczurów potrafi zniszczyć psychikę dziecka doszczętnie, jednak w wypadku Arsena, przyczynił się on do odwrócenia jego charakteru o 180 stopni. Zauważył to każdy, kto miał z nim styczność zanim zaczął chodzić do szkoły. Sam chłopak natomiast zaprzeczał jakimkolwiek zmianom. Twierdził tylko, że wydoroślał szybciej, niż reszta bachorów z jego otoczenia. Nie zgadzał się również z faktem, że bierze zbyt wiele zajęć na swoje barki. Ze względu na nacisk ze strony matki, zmartwionej stanem jej dziecka, zrezygnował z gotowania i pianina na dobre.
I tak mijały mu kolejne lata. Teraz rzeczywiście osiągnął dorosłość, chodzi do szkoły, którą prowadzi jego ojciec i już szykuje się do przejęcia po nim władzy. Wręcz nie może się doczekać.
 Dodatkowe informacje: 
  • Ma 178 cm wzrostu. 
  • Lubi sporty i wciąż okazyjnie gra w baseball.
  • Nie cierpi Japonii i jej języka, jednak wmówił sobie, że musi go polubić, dlatego też uczęszcza do klasy humanistycznej. 
  • Musi zakładać okulary do czytania.
  • Maluje paznokcie na zielono.
  •  Czasem siedzi razem z dyrektorem w jego gabinecie lub przekazuje nauczycielom ważne informacje zamiast ojca.
  • "Wszystkie związki arsenu Arsena są rakotwórcze." 
  •  Jest właścicielem dwóch węży: pytona królewskiego zwanego Argon, którego dla bezpieczeństwa węża i innych trzyma w domu; węża zbożowego, którego nazwał Mangan - tego zaś trzyma w szczelnym terrarium, w swoim pokoju w akademiku.
  • Boi się psów i szczurów.
  • Pełni funkcję przewodniczącego Szkolnej Rady Uczniowskiej.

6 komentarzy:

  1. Od samego rana, ot na upartego, nic nie szło po jej myśli. Miała zamiar Rudolfa wykąpać - nie, takiego, gdy się podły pchlarz zorientował, że wanna z wodą to wcale nie koryto z żarciem, raczył podrapać ją pazurami po całej długości rąk, a potem cwaniak czmychnął sobie otwartym oknem niczym kot na podwórze i tyle go widzieli. Później zasiadła przed biurkiem w celu ukończenia wypracowania na temat renesansu, w gwoli ścisłości takiego na wczoraj, lecz oczywiście jej jedyny długopis się wypisał, drugi wpadł za łóżko, a kiedy już cudem dopadła jakiś ołówek z serii Power Rangers, to słowa (a to nowość) wyleciały jej totalnie z głowy, pozostawiając jedynie głuchą pustkę z pojedynczym, samotnym fistaszkiem na środku, pretendującym bezczelnie do roli mózgu. Skończyło się na półgodzinnym lamentowaniu o złośliwościach rzeczy martwych oraz trzech rzuconych z impetem o ścianę encyklopediach świata.
    Opuściła więc swój pokój w bardzo podłym nastroju, który dodatkowo spotęgował gwar świetnie się bawiących na boisku pierwszoklasistów. To kmiecie bezwstydne, miały czelność śmiać się wesoło przy niej, gdy ona usychała beznadziejnie w trwodze, ogarniającej ją z minuty na minutę bardziej!
    "Kolejna pało z historii, nadchodzę."
    Ku chwale i czci ojczyzny, nie dzień cały dane jej było rozpaczać, bowiem zza horyzontu wyłoniła się szczupła sylwetka jej nemezis z pozycji pierwszej małej, czarnej listy, Pan-I-Władca-Okolicznych-Pastwisk-Plus-Okolic Arsen Męczydupa w osobie własnej! Prosimy o głośne, godne króla fanfary.
    Podeszła po cichutku na paluszkach do swojej ofiary, rozglądając się na wszystkie możliwe strony w poszukiwaniu ewentualnego zagrożenia w postaci gogusiowej świty. Z ulgą stwierdziwszy, iż oto nie ma jej nigdzie w pobliżu, zaszła powolutku chłopaka od tyłu. Rzecz jasna cały czas uważała, by nie zdradzić wrogowi swojej pozycji, co by się ewentualnego ataku nie spodziewał, a gdy już była wystarczająco blisko kuzyna, z całą siłą pchnęła go w przód, wprost do fontanny, mieszczącej się w samym sercu placu. Słysząc ten wspaniały plask, a zaraz potem pisk Arsena, będący lepiej, jak miodem dla uszu, poczuła nagły napływ dzikiej satysfakcji. Niechaj doświadczy słodkiego smaku upokorzenia.
    -Jak tam pogoda na dole, księżniczko? Hmm, nieco za zimno? - Zarechotała perfidnie, poprawiając nonszalancko rękawy obszernej bluzy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nigdy nie lubiła Arsena. Już od najmłodszych lat po prostu czuła pismo nosem i nie chciała się z nim bawić, a co dopiero w jednym pomieszczeniu z tym uosobieniem wszystkich plag egipskich przebywać, wspólnym tlenem oddychać, więc gdy matka szanowna złośliwie ją do tego przymuszała, to całymi dniami potrafiła w swej pieczarze siedzieć, knując zawzięcie przeciwko kuzynowi. Tak wypracowała u siebie jedyną rzecz, mającą cokolwiek wspólnego z myśleniem - smykałkę do tworzenia bardzo oryginalnych, jakże skomplikowanych pułapek, co by Arsenowi egzystencja zbyt łatwą i piękną nie była. Zawsze zadzierał nosa, zawsze był nieznośny, najpodlejszy, najgorszy. Chyba nie mogła pogodzić się z tym, iż tak wspaniale umiał udawać miłego tudzież zainteresowanego osobami innych, mało ważnych ludzi, z tym swoim szarmanckim uśmiechem i każdym wyuczonym gestem szczupłych dłoni, a ją oczywiście traktując jak byle doczepkę do zestawu, niewypał rodzinny. W ciągu tych wszystkich lat nie doświadczyła zbyt wielkiej sympatii z jego strony i od samiutkiego początku ich znajomości troszczyła się wyłącznie o to, by on także nie czuł się przez nią akceptowany. Obopólna, bezgraniczna nienawiść.
    -Po mnie? Dosłownie wszystkiego. Po tobie, takim skończonym zerze, niczego - syknęła, boleśnie w środku odczuwając ostatnią uwagę. Najbardziej w świecie nie znosiła wytykania jej tego, co związane z manierami, bo zaraz kojarzyło jej się to z wymagającymi rodzicielami i przyszłym życiem grzecznej, perfekcyjnej damy, którą w istocie nie była. Nikogo nie obchodziły jej sukcesy sportowe, nikt nie przychodził na jej mecze, nie wspierał jej na treningach. Wszystko, co osiągnęła, zawdzięczała sobie, jednak nigdy nie mogła równać się kuzynowi Arsenowi. Jak bardzo by się nie starała, nigdy nie będzie tak dobra i idealna, jak cudowny kuzyn Arsen. Pieprzony kuzyn Arsen.
    Coś się w niej zagotowało na wspomnienie ostatnich krzywd, więc niewiele myśląc złapała swego nemezis za barki i z furią cisnęła go z powrotem w wodę. Usiadła nań okrakiem, przyciskając zawzięcie jego głowę do kamiennego dna fontanny, podtapiając go przez kilka sekund. Mokra bluza zaczęła lepić się do jej rąk, gdy z krzywym grymasem zabierała powoli dłonie z szyi kuzyna. Wbrew pozorom nie chciała go dobić. Czasem nawet jest jej go żal, bo przecież on też nie był przez rodziców psychiczne rozpieszczany. Mógł oszukiwać całą szkołę, lecz nie ją. Nie tylko ona czuła się straszliwie samotna.
    -Zgnij wreszcie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Niski, acz nader melodyjny głos kuzyna zawibrował delikatnie w jej uszach, odbijając się w głowie dziewczyny krótkim echem, co złączone razem przyprawiło ją o przyjemne ciarki wzdłuż linii kręgosłupa. Kolejna rzecz, której w Arsenie okropnie nienawidziła. Zawsze, gdy łapała się w czasie apelów na słuchaniu jego kwiecistych przemówień, mimowolnie odpływając w świat wyprany do białości, pusty, jedynie po brzegi wypełniony słowami młodego Collinsa, przeklinała się w duchu za takie bezmyślne, głupie chwile zapomnienia. Musiała mu przyznać, iż był doskonałym mówcą, za co miała jeszcze większą ochotę sprać go do nieprzytomności. Potrafił sobie w minutę owinąć matkę Marie wokół palca; każdą wysoko postawioną personę na przyjęciu, każdą samotną wdowę po trzecim mężu, każdą córkę i syna - dosłownie wszystkich. Kukły tańczyły, jak im zagrano, brały udział w improwizowanej sztuce, śmiesznym teatrzyku lalek, gdzie za sznurki pociągał Arsen. Mogła zarzucić temu wypacykowanemu casanovie wszystko: od zrytego postrzegania świata, przez dziwaczny kolor butów, po godne pożałowania wyczucie chwili aż na niewyparzonym języku kończąc, ale nawet ona czasem ulegała jego podstępnym czarom.
    -Siedź cicho. Nie zdzierżę twojego głosu. Nie odzywaj się, po prostu zamilknij na wieki - wysyczała przez zęby, zacieśniając palce na kołnierzu jego mokrej od wody koszuli. Z jednej strony miała ochotę zakleić mu buzię, z drugiej pragnęła, by nigdy, przenigdy się nie zamykał. Paranoja. Och, jak straszliwie nim gardziła.
    -Zrób coś z włosami, bo wyglądasz potwornie. Chyba nie chcesz, żeby nagle twoje grono fałszywych wielbicielek drastycznie zmalało? - Zaśmiała się perfidnie, przeczesując zaróżowionymi z zimna opuszkami palców jasne kosmyki chłopaka, co spowodowało nadejście fryzury na tak zwanego koguta. Ugh, pieprzony książę, nawet kłaki musiał mieć kurewsko miękkie, tak idealne, jak cały on sam. Niedobrze jej się robiło na ten widok. -Naprawdę, rozwiewasz ich fantazje, w których jesteś boski i taki nieskazitelny, to okrutne. Szkoda, że nigdy nie widziały cię rano tuż po przebudzeniu, zanim jeszcze makijażu sobie nie zrobisz i głowy nie ogarniesz. Gdy od porannego słońca wychodzą ci te typowe dla plebsu piegi na nosie, zaczerwienienia pod oczyma, gdy się zawsze drapiesz przed lustrem za lewym uchem, o tam, gdzie masz dwa pieprzyki na karku, i mówisz "będzie dobrze", choć wcale w to nie wierzysz, gdy poprawiasz tę wyświechtaną, bardzo nieelegancką koszulkę do spania, w gwoli ścisłości zieloną i pachnącą konwalią, gdy rzucasz za każdym razem kapcie w kąt i zapominasz je zabrać po wyjściu spod prysznica, i także wtedy, gdy z przerażeniem stwierdzasz, iż skończyły się płatki owsiane w pudełku, i...
    Urwała, zastygając w bezruchu z palcem wycelowanym w klatkę piersiową kuzyna. Zdała sobie bowiem sprawę, że przez te kilkanaście lat zbyt wielką uwagę przywiązywała do osoby Arsena, co tłumaczyła tak dobra znajomość wszystkich szczegółów, jakie przed sekundą bezmyślnie wymieniła. Doprawdy niepokojące. Przecież się nim nie interesowała, w ogóle. Wcale.

    OdpowiedzUsuń
  4. Chwilę zajęło jej ogarnięcie tego wszystkiego, co się w ciągu ostatnich paru minut wydarzyło. Była tak pochłonięta własnymi myślami, iż nawet nie zdawała sobie do końca sprawy z tego, że Arsen coś do niej mówił. Jakby odpłynęła w jakiś dziwny, paraliżujący jej ciało oraz umysł trans, z którego nie umiała się wybudzić. Oczy Marie zaszły mgłą. Dlaczego tak dużo wiedziała o młodym Collinsie, skąd u niej to całe zainteresowanie jego osobą? Po co poświęcała mu tyle uwagi, od kiedy go obserwowała, z jakiego powodu dokładnie? Zawsze w duchu zazdrościła mu tych nienagannych, wymuszonych manier, tego, z jaką łatwością przychodziło mu manipulowanie innymi ludźmi, z jaką gracją stawiał kroki na parkiecie i jak szybko przyswajał wiedzę, niemalże chłonąc ją jak gąbka wodę. Pragnęła mieć niezliczenie wiele talentów, być dobrą w każdej pojedynczej rzeczy, dziedzinie, za którą by się nie wzięła. Arsen mógł, on to potrafił. Kiedy odkryła w sobie jedyną wyjątkową umiejętność, ot, smykałkę do sportów wszelakich, zaraz drogi kuzyn musiał zacząć trenować baseball. I musiał być w nim kurewsko dobry. Złośliwość sił wyższych, niefortunność losu, straszny przypadek, a może tak po prostu miało być? Może urodziła się po to, by stać w cieniu swojej wielkiej, zamożnej rodziny? Patrząc na Arsena, widziała kogoś, kim miałaby się stać, gdyby sprostała oczekiwaniom starszyzny Bonnetów. Rzeczywistość potraktowała ją nader brutalnie w tym przypadku, bo chociaż zakładając, iż może kiedyś cudem nauczyłaby się tej całej babskiej etykiety i iście szlacheckiej postawy, czy byłaby kiedykolwiek zdolna, by sobie z tym ciężarem poradzić? Jej kuzyn zdawał się wcale nie odczuwać presji otoczenia. Dzielnie znosił wszelkie ambicje mamy, ojca, pokładane w nim nadzieje, piął się wzwyż niepowstrzymanie, podczas gdy ona tchórzliwie uciekała od swoich obowiązków, chowając się za maską upartej buntowniczki. Kogo próbowała oszukać?
    Dopiero czując czyjś ciepły oddech na policzku odsunęła się gwałtownie od chłopaka, rozlewając wodę na boki i odskakując na bezpieczną odległość. Serce nie chciało przestać jej łomotać, waliło niczym dzwony kościelne, że miała wrażenie, iż wszyscy to słyszą i zaraz zlecą się na nabożeństwo. Chyba cała krew powędrowała jej w kierunku twarzy. Jakże zawstydzające.
    "W twoich snach" prychnęła w duchu.
    -Słuchaj... - Zaczęła powoli, udając totalne niewzruszenie. Zeszła z nóg kuzyna, dopiero po fakcie orientując się, jak długo je okupywała, po czym kryjąc skrzętnie wszelkie zażenowanie usiadła na brzegu fontanny, co by już w tym chłodzie (i tak niebezpiecznie blisko wazeliniarzy) nie siedzieć. Zdjęła przemoczoną bluzę z ramion, nonszalancko rzucając ją obok siebie. -Znasz takie powiedzenie "Trzymaj przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej"? No właśnie. Myślę, że zostało ono stworzone specjalnie dla ciebie, gogusiu. Zatem proszę, nie schlebiaj sobie.
    Zakończywszy swoją wypowiedź mocnym akcentem, odwróciła się doń plecami, podciągając kolana pod brodę. Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi.

    OdpowiedzUsuń
  5. "Jesteś beznadziejna."
    Słowa te, odbijające się niemiłosiernie w jej głowie głośnym, niepowstrzymanym echem, wypowiedziane pewnie oraz bez żadnego zawahania, jakby jej kuzyn tylko czekał całymi dniami na dobrą okazję, by ją nimi poczęstować, wywołały na ciele Marie ciarki nieprzyjemne, nieznośne, takie w gruncie rzeczy wcale nie z zimna. Normalnie spłynęłoby to po niej niczym woda w natrysku, bo w końcu ile to razy Arsen nie próbował doprowadzić ją do krańca stromego urwiska swoimi wysublimowanymi docinkami, lecz obecnie, z tą całą sieczką w głowie i ogarniającym ją z minuty na minutę bardziej zwątpieniem, nie potrafiła sobie dać rady dosłownie z niczym. Przywdziewając maskę egoistycznej, niewzruszonej góry lodowej, nie dała odczuć siedzącemu obok niej chłopakowi męczącej ją niepewności, bowiem im więcej słabości ukazałaby swojemu wrogowi, tym mocniej odbiłoby się to na niej w niedalekiej przyszłości, wiedziała o tym dobrze. Na kogo mogła liczyć, komu się wyżalić? Nikomu, nie rodzinie. Ktoś, kto powinien być jej wsparciem, ochroną, dla niej stanowił wyłącznie element godny pominięcia, coś, czego trzeba się wystrzegać jak ognia. Dzielnie uniosła brodę do góry, wzrokiem wędrując od jednej chmury do drugiej, ponownie wdając się w niby letarg.
    Wspomnienia przewijały się przed jej oczyma, zatarte upływającym czasem obrazy, nawiedzające ją każdej nocy w snach, niedające spokoju nawet za dnia. Wspomnienia, w których zawsze dawała, brzydko podsumowując, dupy. Gdzie Arsen kroczył dumnie pomiędzy gośćmi w najlepszym, najładniejszym fraku, zabawiając panie jakby to było najprostszą rzeczą na świecie, gdzie siedział pośrodku pokoju ze skrzypcami w rękach, wypełniając pomieszczenie po brzegi piękną muzyką, cudownymi dźwiękami, że każdy w sali zamierał w bezruchu i tylko słuchał, od stóp do głów sparaliżowany, gdzie z idealną manierą recytował wiersze bez zająknięcia się nawet raz, gdzie zwyczajnie chłonął nauki, wpajane im od dzieciaka od różnych nauczycieli i robił to wszystko tak zgrabnie, tak lekko, tak łatwo. A ona mogła tylko z zazdrości zgrzytać zębami, rwąc na strzępy niewygodne sukienki i zbijając najdroższą porcelanę, bo trzęsącymi się rękami nie potrafiła utrzymać gównianej tacy. Można było inwestować w nią największe pieniądze, ale po co, jeśli nie potrafiła nawet w jednej trzeciej robić tego, co całej jej rodzinie przychodziło jak pstryknięciem palcami? Była beznadziejną, czarną owcą, zdaną na siebie w świecie wygłodniałych lekarzy, ministrów i biznesmenów. Nic niewartym zerem, którego własna matka się wstydziła.
    -Powiedz mi coś, czego nie wiem - mruknęła, krzyżując ręce na klatce piersiowej i opierając głowę na swoich kolanach. Westchnęła głęboko. -Jedynie w chwilach takich jak ta żałuję, że nie noszę bardziej babskich rzeczy. Może różową bluzę zostawiłbyś w spokoju. Może.
    Dokończyła żartobliwie, mrużąc z rozbawieniem powieki. Dlaczego zawsze się na nim wyżywała? Cóż, bycie lepszym równało się z ciężkim grzechem do noszenia na barkach. Głupia rodzina. Głupi majątek. Głupia arystokracja.

    OdpowiedzUsuń
  6. To uderzenie (jeśli w ogóle można coś tak lekkiego nazwać uderzeniem) na amen wydarło ją z transu. Uśmiechnęła się cierpko pod nosem, ręką automatycznie wędrując ku głowie, opuszkami palców przeczesując swoje ciemne włosy dokładnie w tym samym miejscu, w którym przed sekundą znajdowała się zimna dłoń Arsena. Chwilę wędrując wzrokiem za oddalającą się sylwetką kuzyna, zastanawiała się w głębi duszy, czy zrobić mu na złość i totalnie chama zignorować, czy może jednak tym razem odpuścić i po prostu go posłuchać? Dziwnym zrządzeniem losu wcale nie miała ochoty na durne przekomarzanki oraz niepotrzebne kłótnie, dlatego wyprostowała plecy, pupcię do góry podniosła, po czym pewnym krokiem ruszyła za chłopakiem, nie do końca wiedząc, czemu mu jeszcze do tej pory oczu nie wydłubała. Zwykle po pięciu minutach rzucała się na niego z doniczkami, piłką lekarską, piórnikiem, atlasem, butami, cegłą, czymkolwiek, byle to się blisko znajdowało, a teraz? Grzecznie dawała sobą rządzić, niewiarygodne w istocie. No cóż, pozostaje jej tylko sprać go jutro na kwaśne jabłko w odwecie.
    -Sam jesteś ofiarą, kretynie - mruknęła pod nosem. Nagle zdając sobie z sprawę z czegoś ważnego, zaczęła wołać za Arsenem wianuszkiem rozmaitych obelg. -Weź, moja bluza, tak się fiucie nie bawimy!
    Podbiegła żwawo do Arsena, zrównując z nim kroku. Dźgnęła go kilka razy w żebro, ot, dla zasady, co by nie wyjść zaraz na zbyt potulną. Po chwili parsknęła głośnym śmiechem bez powodu, chyba zapominając się na sekundkę. Ale co się dziwić, była po prostu szczęśliwa. Pomijając ten skromny fakt, że mało pół godziny temu nie utopiła członka swojej rodziny w fontannie, to wszystko cacy.
    Powoli dochodząc do głównych drzwi akademika, wyprzedziła kuzyna o parę kroków. Będąc już nieco przed nim, chwyciła dziarsko za klamkę, z rozmachem otwierając drzwi przed mości Przewodniczącym, w tym samym czasie kłaniając się nisko w pas. Wzięła głęboki, teatralny oddech.
    -Panie przodem.

    OdpowiedzUsuń